Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ludzie. Mieszkają chyba w najdziwniejszym miejscu Starogardu Gdańskiego - na wyspie bez dostępu do drogi

[email protected]
Anna Reszke z synami: Mateuszem, Jakubem i Piotrem. W tej chwili nie pracuje, ale co robić na pewno ma.
Anna Reszke z synami: Mateuszem, Jakubem i Piotrem. W tej chwili nie pracuje, ale co robić na pewno ma.
Ilekroć znajduję się w pobliżu, to miejsce zawsze budzi moje zdziwienie. Do tego, jedynego takiego domu w Starogardzie można się dostać w tej chwili wyłącznie kładką przerzuconą przez Wierzycę.

Ilekroć znajduję się w pobliżu, to miejsce zawsze budzi moje zdziwienie. Do tego, jedynego takiego domu w Starogardzie można się dostać w tej chwili wyłącznie kładką przerzuconą przez Wierzycę. Ludzie mieszkają jak na wyspie, ale o romantyzmie trudno mówić. Raczej o prozie życia i codziennym strachu o dzieci, które w każdej chwili mogą wpaść do rzeki.

Przed ogniem czasami da się uciec, przed wodą nigdy, ona wciąga - mówi Marcin Reszke, mieszkający Przy Młynie pod numerem drugim od roku, z żoną Anią i trójką synów. Tak nazywa się ta niezwykła uliczka, położona tuż za mostem na Wierzycy. Dzisiaj widok na ten dom zasłania pojemnik na śmieci, tak pełny w poniedziałkowe popołudnie, że aż przykro na to patrzeć. Aż się nie chce wierzyć, że firma wywożąca odpady komunalne ma siedzibę z 50 metrów dalej. Przy wietrze śmieci często trafiają do rzeki, szkoda. To jeden z licznych problemów dla mieszkańców tej kamienicy, która kiedyś należała do młynów, a dzisiaj do miasta. Nawet, by wyrzucić śmieci, najpierw muszą przejść przez kładkę. Ona wyznacza im styl życia, jest ich wąskim, betonowym wyjściem na świat, ale i niezwykle wąskim "gardłem", niebezpiecznym.
- Zimą, w lutym, musiałam do syna wezwać pogotowie ratunkowe - mówi pani Ania. - Nie ma ono do nas jak dojechać, sanitariusze musieli spory kawałek drogi pokonać pieszo, by zabrać chorego synka.

Ta kamienica rzeczywiście
jest obiektem niezwykłym. Z jednej strony dostępu do niej "broni" rzeka, z drugiej mur wysoki na ponad dwa metry, oddzielający ją od budynków młynów, położony tak blisko domu, że z przestrzenią między nie ma co zrobić. Jest bezużyteczna, jest tylko dojściem. Wypada się modlić, by tu nigdy nie wybuchł pożar, w dodatku w nocy, gdyż straż pożarna miałaby ogromne problemy z szybkim jego ugaszeniem, szybkim niesieniem pomocy.
- Sąsiadka z góry często z tego powodu nie może spać - wyjaśnia zaskakująco spokojnym głosem pan Marcin. - Kiedyś tu już był pożar i od tego momentu co wieczór, przed zaśnięciem, ona musi sprawdzić, czy na strychu jest zgaszone światło.
Strych jest bowiem cały w drewnie, latem tak ciepły, że wystarczyłaby malucieńka iskra, by doszło do pożaru. Reszkowie jakoś sobie z tym strachem radzą. Dla rodziców trzech synów, z których najstarszy pójdzie dopiero do drugiej klasy szkoły podstawowej, znacznie większym zagrożeniem na co dzień jest rzeka. Boją się o te swoje pociechy, że kiedyś do niej wpadną, a ich nie będzie w pobliżu. Płot oddzielający działkę od Wierzycy jest dziurawy.
- Pamiętam smutne zdarzenie chyba z działek hermanowskich - podaje przykład Marcin Reszke. - Rodzice wkopali w ziemię beczkę, tak równo, i napełnili ją wodą. Pewnego dnia znikło ich bawiące się na podwórzu dziecko, dopiero po kilku godzinach poszukiwań odnaleźli ciało w wodzie. Przed ogniem jeszcze naprawdę czasami da się uciec, przed wodą nie, stąd nasze dzieci mają wyraźne zakazy, ale nie zawsze uda się je upilnować.

Reszkowie nie mówią
tego, by narzekać na miejsce. Ono nie jest najgorsze, cisza jest miła, a sąsiedzi normalni. Mieszka się spokojnie, gdyby jeszcze się udało usunąć tych kilka niedogodności. Niewyobrażalnych dla mieszkańców bloku. Brak gazu - do przeskoczenia. Butla. Brak telewizji kablowej - luksus, lecz ciśnienie wody jest tak niskie, że nie można w łazience zamontować bojlera, by podgrzewać sobie wodę na bieżąco. Spaliłby się. Ciepłą wodę mają wtedy, gdy zimną zagotują na tej butli.
- Coś z kanalizacją także jest nie tak - mówi z przekonaniem Marcin Reszke. - Przy ciepłej pogodzie zapach jest wręcz odrzucający. Pewnie trzeba by ją wymienić.
Na początek, przydałoby się chociażby pomalować klatkę schodową, bo tak obskurnej dawno nie widziałem. Odnosi się wrażenie, że miasto - właściciel - jakby o tej kamienicy nie pamiętał albo nie miał pomysłu na nią.
- Tu się naprawdę dobrze mieszka - przekonuje pan Marcin. - Wolę tu mieszkać, niż gdzie indziej, mając za sąsiadów podejrzane towarzystwo.

Gdy rok temu
usłyszeli, że otrzymają od miasta mieszkanie komunalne, byli szczęśliwi. W pięcioro mieszkali z rodzicami pana Marcina, zajmując jeden pokój o powierzchni 12 metrów kwadratowych. Było dobrze, ale za ciasno. Jedno dziecko chore, za chwilę wszystkie.
- Wtedy nawet nie wiedzieliśmy, gdzie ta ulica, Przy Młynie, jest - śmieją się dzisiaj zgodnie.
- Popytałem ludzi i znalazłem - uzupełnia pan Marcin. - W pierwszej chwili nawet ta kładka przez rzekę nie wzbudziła mojego zdziwienia. Dopiero problemy zaczęły się przy przeprowadzce.
Rodzice nawet im radzili, by zrezygnowali z tego mieszkania. Oni się nie dali, na swoim, nawet komunalnym - zawsze to na swoim. Ponadto mieszkania są ładne. Pan Marcin mówi, że trochę pieniędzy w remont należy włożyć, ale z czasem wszystko się da. Przyzwyczaili się do tego, że mieszkają na wyspie. Do tej kładki, ale nigdy się nie przyzwyczają do drogi. Przy kiepskiej pogodzie błoto jest wielkie.
- W tym roku tak już było, że wózek z dzieckiem mi w nim grząsł - mówi pani Ania. - A pozostałe dzieci były po kostki w błocie. Z tą drogą miasto powinno coś zrobić.
W Zarządzie Budynkami Mieszkalnymi im mówią, że problem znają. Pomogłaby petycja podpisana przez wszystkich lokatorów. Po co petycja, skoro błoto widać gołym okiem? A starsi ludzie w tej kamienicy często się boją podpisywać cokolwiek, bo zaraz do nich przyjdą z niespłaconym, lewym, kredytem. Oni żyją swoim życiem.

Ania i Marcin także żyją
swoim. Mówią, że i tak mają sporo szczęścia, że im się udaje w tych niełatwych czasach. Przy dzieciach mogą liczyć na pomoc babć z obu stron, i to na co dzień, mają gdzie mieszkać, są prawie jak na swoim. A te wszystkie niedogodności?
- Może władze je dostrzegą i postarają się coś zrobić... - zastanawia się pan Marcin.
- Strach o te nasze dzieci - dodaje pani Ania. - One nie mają gdzie się bawić, a mogą zginąć.
Liczą, że może coś się zmieni, gdy te wielkie obiekty w ich zaokiennym sąsiedztwie zostaną przebudowane. Może będą mieli dojście z drugiej strony, lepsze ciśnienie wody i tak dalej. Wtedy tu się będzie mieszkać naprawdę fajnie. Tylko, ile lat przyjdzie na to czekać? Czy wcześniej nie dojdzie do tragedii... To nie od rodziny Reszke, bo ona rzeczywiście nie lubi narzekać.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto